Jak już wszyscy czytelnicy naszego bloga doskonale wiedzą, rolą administratora jest przeprowadzenie we własnym imieniu (ale na rzecz obligatariuszy) postępowania sadowego i egzekucyjnego mającego na celu odzyskanie należności z niespłaconych obligacji, a następnie wypłata tych środków na rzecz obligatariuszy. Administrator nie jest w żadnym razie pełnomocnikiem emitenta i nie ma wpływu na jego ruchy, w większości przypadków emitenci trafiają do administratorów dlatego, że są to podmioty, które trudnią się „administratorowaniem”. Poza stosunkiem prawnym uregulowanym w umowie o administrowanie, spółka z administratorem nie utrzymuje żadnych bliższych kontaktów, niż takie, które są potrzebne do prowadzenia spraw dotyczących obligacji.
Co więcej, z reguły kiedy z obligacjami dzieje się coś niepokojącego, emitent bardzo często w ogóle nie informuje o tym administratora, który wiedzę w tym zakresie pozyskuje z reguły od obligatariuszy bezpośrednio.
Znakomita większość obligatariuszy i ich pełnomocników wie, że administrator nie jest żadnym magicznym podmiotem, który spienięża zabezpieczenia w pięć minut. Maleje już liczba inwestorów, którzy dzwonią do nas i naszych kolegów po fachu z żądaniem „proszę mi zapłacić”, „proszę dać mi hipotekę” tudzież „przecież mamy siódemki, proszę zanieść je do komornika”.
Świadomość ludzi jest coraz większa – mamy nadzieje, że również mamy w tym swój mały wkład dzięki naszym publikacjom.
Wciąż jednak jest ułamek ułamka obligatariuszy, którzy chcą wszystko tu i teraz, najlepiej nic przy tym nie robiąc. Oczywiście kompletnie rozumiemy rozgoryczenie i żal, kiedy inwestycja nie idzie tak jak powinna.
Wówczas (u niektórych, jest to mniejszość) zaczyna się festiwal wniosków i zażaleń: dlaczego administrator nic nie robi? Administrator nie odzyskał jeszcze moich pieniędzy.
Prawda jednak jest taka, że administrator nie ma mocy, żeby bez współpracy i de facto jednomyślnej decyzji obligatariuszy mógł ruszyć sprawę do przodu.
Gdy obligacje nie wykupują się rozpoczyna się utarty scenariusz.
Najpierw emitent próbuje dogadać się z obligatariuszami – czy to indywidualnie czy to w ramach restrukturyzacji. Niestety obligatariusze bardzo często nie chcą iść na żadne ustępstwa co z reguły kończy się w ten sposób, że porozumienia nie są wdrażane w życie. To oznacza, że właśnie upłynęło nam kilka miesięcy od niewykupienia obligacji. Na marginesie wskazuje, że używam słowa „niestety” w odniesieniu do obligatariuszy obligacji niezabezpieczonych, albo takich, których wartość zabezpieczenia spadła i nie pokrywa ich obligacji. Dlaczego? A no dlatego, że w mojej ocenie lepiej dać emitentowi „drugą” szansę na to, żeby wstał z kolan i spłacił chociaż część zadłużenia obligatariuszy, niż ma nie spłacić nic, a egzekucje wszczęte przeciwko emitentowi okażą się bezskuteczne.
Następny etap to negocjacje z podmiotem, który „dał” zabezpieczenie. Tu też mamy różne scenariusze, niekiedy takie rozmowy trwają miesiącami, a nawet latami albo nie trwają wcale, bo dłużnik w ogóle rozmów nie podejmuje. Na marginesie wskazuje, że dobrze czasem uzbroić się w cierpliwość i spróbować przez nie przebrnąć, bo zawsze łatwiej i korzystniej jest dostać pieniądze nawet po dwóch latach ciągnących się w nieskończoność rozmów bez postępowania sądowego, niż po 5 latach postępowania sądowego i egzekucji komorniczej, których koszty pochłoną dużodziesiąt procent naszego zabezpieczenia. Ostatnio np. otrzymałam wycenę, z której wynikało, że przy sprzedaży na wolnym rynku wartość nieruchomości wynosi 2.317.000 zł., zaś przy sprzedaży wymuszonej tylko 1.738.000 zł. (ponad 25 % różnicy). To są Państwa pieniądze, i czasem naprawdę warto na nie poczekać i zgodnie wypracować jakieś porozumienie na linii obligatariusz-emitent-dłużnik hipoteczny. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – również wartość waszego zabezpieczenia.
Niestety, przyjmijmy, że z negocjacji i obietnic nic nie wychodzi. Sprawa kierowana jest na drogę postępowania cywilnego. I tu zaczynają się schody. Wzywamy obligatariuszy do przedłożenia dokumentów – gwarantuje Państwu, że nie zetknęłam się jeszcze ani razu z sytuacją, żeby wszyscy przedłożyli wszystko. Zawsze znajdzie się jedna, dwie czy trzy osoby, które protestują, oponują, ociagają się albo w ogóle nie reagują. I znowu ponaglenia, próby kontaktu, czas. Mijają kolejne miesiące, ten obligatariusz wyjechał, tego nie było a tamten nie wiedział, nie odebrał poczty, dopiero wrócił.
Udało się – mamy komplet dokumentów. Przygotowanie pozwu przy całej powyższej operacji trwa stosunkowo najkrócej, aczkolwiek też wymaga dużo pracy, a koniec końców – kosztów.
I tu przechodzimy do kolejnego etapu – zbieranie funduszy na proces. Nie ma żadnego sponsora postępowania cywilnego, prawda jest taka, że to na emitencie spoczywa obowiązek pokrycia kosztów sądowych. Oczywistym jednak jest więc, że emitent który ma problemy z wypłacalnością wobec obligatariuszy, tym bardziej nie pokryje kosztów działania administratora i procesów sądowych. W związku z powyższym wszelkie koszty sadowe czy administracyjne administratora muszą pokrywać obligatariusze proporcjonalnie do posiadanych przez nich obligacji.
Oczywiście proszę pamiętać, że w międzyczasie w dalszym ciągu jest grupa, która napiera na administratora. Tak jak powiedziałam, większość ludzi cechuje wyobraźnia i świadomość działania tych wszystkich mechanizmów, które dzieją się w międzyczasie, niemniej zawsze znajdzie się kilku obligatariuszy, którzy nie podchodzą do tego wszystkiego ze zbyt dużą dawką wyrozumiałości.
Tym bardziej, że na scenę wkracza akt pod tytułem „opłaty”. I tu zaczynają się przeboje. Część wpłaca od razu, część czeka jak wpłaci większość, część w ogóle wstrzymuje się czekając nie wiadomo na co. Część kwestionuje, przerzuca obowiązek zapłaty na emitenta albo na inne niestworzone podmioty. Zdarzyły nam się przypadki kwestionowania wysokości opłaty. Zdarzył się klient, którzy utrzymywał, że wysokość opłaty sądowej nie wynosi 5 %, a 2%. Wywodził to z tego, że jego zdaniem postępowanie sądowe przeciwko dłużnikowi hipotecznemu jest postępowaniem grupowym, bo po stronie powoda jest kilkunastu obligatariuszy. Mimo, że bardzo byśmy chcieli, żeby tak było, to niestety – stronami procesu sądowego jest administrator i dłużnik, czyli dwa podmioty. A dwa podmioty = nie jest to postępowanie grupowe.
Postawy, które skupiają się na tym, żeby bezzasadnie „cisnąć” administratora, dyskutować, kwestionować czy po prostu ostentacyjnie niekorzystać z wiedzy administratora (o ile jest to profesjonalista, który ma o czymkolwiek pojęcie) są dla nas dość niezrozumiałe, albowiem, niekiedy to właśnie zabezpieczenie hipoteczne (czy też inne, np. zastawnicze) jest jedynym składnikiem z którego mamy szansę się zaspokoić – nie ma bowiem najpewniej już żadnego innego-realnego.
Tymczasem spory, dyskusje, psucie atmosfery współpracy na linii obligatariusze – administrator – nie ma kompletnie żadnego sensu. Nie sprzyja to niczemu, z pewnością nie służy to sprawie. Tłem jej jest przecież nieudana inwestycja obligatariuszy i nie powinni oni potęgować u siebie samych poczucia żalu czy wyładowywać go na podmiotach, które za to nie odpowiadają, a co więcej, których zadaniem jest pomoc obligatariuszom i dbanie o ich interesy. Zdecydowanie lepiej jest skupić się na celu, którym jest sensowne odzyskanie pieniędzy i zaufanie administratorowi, podążanie za jego wskazówkami czy oczekiwaniami – przy czym raz jeszcze podkreślam – o ile jest to podmiot profesjonalny.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, zaś uczciwą (z administratorem) współpracą, obligatariusze się bogacą.
autor: Paulina Stańczak-Wypych – adwokat